Przejdź do głównej zawartości

Magiczny miecz tysiąca dusz

Bolemir zdawał sobie sprawę, że zaklęcie wkrótce go zabije. Musiał zatem podjąć trudną decyzję: otworzyć zaciśniętą dłoń i pozwolić aby miecz tysiąca dusz zniknął na zawsze, nie pozostawiając po swym istnieniu choćby najdrobniejszego śladu, albo trzymać zaciśniętą dłoń na rękojeści, aż zaklęcie skonsumuje jego duszę.
Zważywszy na poświęcenie z jakim Bolemir, syn Izbora, ciężko chorego króla państwa Caecus, podjął się poszukiwań legendarnego, niemal tak starego jak cały znany świat, zakazanego miecza tysiąca dusz... odpowiedź zdawała się być jasna. Syn Izbora musiał wytrwać proces trawienia duszy do samego końca. Jego przeraźliwy krzyk rozległ się po całej krypcie, a usłyszały go nawet demoniczne istoty, od wieków skrywające się w mrocznych zakątkach tego przeklętego miejsca.
W jego oczach rozlała się bezkresna biel, z której emanowało światło, będące wynikiem przepełniającej go magicznej mocy. Była to zakazana siła, pochodząca bezpośrednio od tysiąca dusz najlepszych wojowników starego świata. Pewien nekromanta zdołał je przywołać, żeby następnie uwięzić je w mieczu, który stał się ich więzieniem. Oręż ten nie mógł wpaść w niepowołane ręce, ponieważ strzegło go ryzykowne zaklęcie. Jeżeli jakiś śmiałek miał podjąć się jego odnalezienia, lecz nie był wystarczająco silny aby poświęcić swą duszę, wtedy miecz tysiąca dusz powinien na zawsze zniknąć. Jeżeli natomiast śmiałek był w stanie wytrzymać niewyobrażalny ból oraz stawić czoła tysiącom dusz, które próbowały przejąć kontrolę nad jego umysłem... znaczyło to tyle, iż był godzien. Wyłącznie ten kto był godzien, mógł dzierżyć miecz tysiąca nieszczęśników, którym odmówiono wiecznego spokoju i których skazano na przymusowy pobyt w plugawym lochu w formie magicznego miecza.

Magiczny miecz w godnych rękach

Oczy Bolemira wypełniała biała pustka, z której emanowała delikatna poświata energii. Oczy Bolemira były dowodem drzemiącej w nim siły tysiąca najlepszych wojowników, od tej pory stanowiących jedność ze swym nowym panem, przyszłym pogromcą armii zagrażającej królestwu Caecus. Oczy Bolemira były... martwe.
Krypta zawaliła się pod wpływem wybuchu energii jaki miał miejsce w chwili, gdy syn Izbora chwycił za rękojeść zakazanego miecza, a jego dusza została rozszarpana przez armię wojowników, od tej pory służących swemu panu - istocie bez duszy, pustej skorupie w postaci ciała przepełnionego cudzą siłą. Bolemir wydostał się z gruzów krypty, a następnie bez słowa udał się w kierunku frontu. Jego świadomość wciąż istniała, lecz była rozbita na tysiąc części. Jej nośnikami były dusze służących mu nieszczęśników, użyczających swej potęgi wbrew własnej woli, pod przymusem potężnego zaklęcia nekromanty.

Magiczny miecz spoczywał w zaciśniętej dłoni przeklętego wojownika, który dobrowolnie zgodził się stanowić z nim jedność. Powolnym, pewnym krokiem, Bolemir zmierzał w kierunku frontu, gdzie dwie armie toczyły ostateczną walkę o władzę. Król Izbor nie mógł w niej uczestniczyć, ponieważ jego stan zdrowia uległ drastycznemu pogorszeniu. Trawiła go trudna do zidentyfikowania choroba, która pojawiła się w przeddzień wypowiedzenia wojny przez państwo Haragius. Bolemir wiedział, że musiały to być efekty magii. Wiedział też, że w nierównej walce należy wspierać się na wszystkie możliwe sposoby, w tym choćby te zabronione od tysiącleci.
Nagle na drodze przeklętego wojownika stanął zdyszany mężczyzna. Wyglądał na biednego chłopa. Miał na sobie podziurawione łachy, a gdy tylko się odezwał, można było zobaczyć jego niekompletne, pożółkłe uzębienie.
- Rycerzu, błagam o pomoc. Ja żem prosty człek, od zawsze służący królowi i płacący wszystkie daniny. Nie śmiałbym prosić o pomoc tak szlachetnego rycerza z godłem królestwa na zbroi, ale zostałem do tego zmuszony! Moja wioska... zaatakowali nas bandyci! Plądrują i palą co popadnie. Oni wiedzą, że król jest zajęty wojną, że rzucił całe siły na front, że nikt nas nie obroni... Rycerzu spadłeś nam z niebios - wypowiadając te słowa, chłop padł na kolana i złączył dłonie w błagalnym geście. Czy ty nas ocalisz? Błagam...
Bolemir zaprzestał marszu i wysłuchał obdartusa, po czym skierował głownię miecza na jego twarz i rzekł ponurym tonem:
- Niechaj ofiary poniesione w twej wiosce będą jak symbol zwiastujący powrót potęgi naszego państwa. Dziś zginiecie trawieni płomieniami, lecz jutro z tych popiołów zrodzą się nowi synowie Caecus, którzy przepełnieni siłą naszego zwycięstwa, zbudują tam nową wioskę i będą wiernie płacić przyszłe daniny dla królestwa. Niechaj wasze truchła użyźnią glebę i pozwolą na lepsze plony w przyszłości.
Po tych słowach syn Izbora położył stopę na piersi klęczącego chłopa i pchnął go w błoto, aby ten zrozumiał, że jego słabość jest dokładnie tym, co trawi państwo od wewnątrz i zżera je niczym najgorsza z chorób. Następnie Bolemir kontynuował swój marsz w kierunku najważniejszej bitwy w dziejach dumnego królestwa Caecus. Chciał je ocalić, aby uchronić swój lud przed pewną zgubą.

Bitwa

Niebo spowiło się nienaturalnie czarnymi chmurami, z których rozległ się ryk piorunów. Miało to miejsce natychmiast po przybyciu Bolemira, dzierżącego zbawicielską broń, której zamierzał użyć bez chwili zwłoki. Udał się w samo serce trwających walk. Trawa pod jego stopami czerniała. Kwiaty usychały. Ziemia wypuszczała z siebie posokę. Pioruny na niebie rozszalały się na dobre i pojawiały się z nienaturalną częstotliwością. Bolemir po raz pierwszy od kiedy wszedł w posiadanie miecza, przeszedł z marszu do biegu. Poruszał się nienaturalnie, nadludzko, zbyt szybko aby być postrzeganym jako zwykły śmiertelnik. Przepełniała go potęga i postanowił jej użyć.
Miecz został wprawiony w ruch, a syn Izbora wydał z siebie nienaturalny okrzyk, jakby w jego trzewiach zamieszkiwała cała armia wojowników. Jeden zamach wiązał się z powaleniem kilkudziesięciu żołnierzy regularnej armii. Gdy tylko padli na glebę, ta zaczęła gwałtownie wypuszczać posokę, która miała przeklęte właściwości. Trawiła ich zbroje, a następnie wżerała się w ich ciała, jakby kierowana przez nadnaturalne moce. Towarzyszył temu ponury jęk cierpienia doświadczających tego nieszczęśników. Niestety moc Bolemira była na tyle duża, że nie mógł on ograniczyć swych ciosów wyłącznie do jednej strony konfliktu. Wpadł w szał bojowy i niósł śmierć zarówno armii Haragius, jak i armii Caecus. Z czasem ziemia zrobiła się jakby bardziej niespokojna, spragniona cierpienia i krzyków ofiar niesionych przez Bolemira. Zaczęła drżeć, a następnie pękać. Pojawiały się w niej coraz większe szczeliny, z których wypluwana była przeklęta posoka, trawiąca wszystko na swej drodze. Wydawało się, że miała własną wolę i była przyciagana do nowych ofiar. Nie była bezwładna, lecz kierowana przez czarną magię pochodzącą od samego twórcy przeklętego miecza.
Świat nie widział takiej rzezi od tysiącleci. Straty poniesione w bitwie były miażdżące dla obu stron. Polana, na której miało miejsce całe zdarzenie, zamieniła się morze krwi, z której wystawały niezliczone szkielety strawionych żołnierzy. W końcu pioruny ucichły, a czarne chmury ustąpiły miejsca szkarłatnemu niebu. Bolemir triumfalnie uniósł swój miecz ku górze i wydał z siebie zniekształcony, demoniczny okrzyk tysiąca wojowników. Był to nienaturalny dźwięk, który niesiony przez zakazaną magię, dało się usłyszeć w całym królestwie. Syn Izbora pozwolił na rozszarpanie swej duszy, co było niewyobrażalnym cierpieniem, lecz w tech chwili czuł, że było warto, ponieważ ocalił swój dom przed zagładą.

Martwe oczy

Przeklęty wojownik wrócił do zamku. Sala tronowa była pusta, więc udał się do komnaty swojego ojca. Król leżał w swym łożu i był blady jak nigdy dotąd. Choroba wydawała się zabijać go ze zdwojoną siłą. Izbor spojrzał na syna, po czym zamknął oczy, a po jego twarzy spłynęły łzy.
- Od tej pory nasze królestwo będzie przeklęte, a skazał je na to mój jedyny syn. Przyniosłeś nam hańbę, nieurodzaj, choroby i z pewnością deformacje nowonarodzonych dzieci na tej przeklętej ziemi. Powietrze jest przepełnione czarną magią, czuję to nawet w mym agonalnym stanie. Żałuję, że się narodziłeś.
Bolemir nie wypowiedział ani słowa. Stał w bezruchu i utrzymywał swe martwe spojrzenie na konającym ojcu. Nie mógł uwierzyć, że poświęcenie oraz trudy na które się zdecydował, nie zostały docenione. Pomyślał, że gdy zastąpi miejsce Izbora jako nowy król tej wspaniałej i dumnej krainy, nie pozwoli aby kierował nim zabobon, tak jak to miało miejsce w przypadku jego ojca. Wiedział, że doprowadzi to państwo do złotej ery, a jego panowanie rozleje się na wszystkie okoliczne krainy. Wiedział, że jego poświęcenie nie pójdzie na marne.

Oto historia narodzin przeklętego króla.

Druga część opowiadania: Przeklęty król.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tydzień na obcej planecie

Wpis do dziennika: lądowanie. Zostałem zrzucony na planetę B-88-G-62. Lądownik wyposażono w zapasy oraz aparaturę do utrzymania mnie przy życiu na okres tygodnia. Nie jestem naukowcem. Nie umiem przeprowadzać żadnych badań, nie wiem jaki jest skład atmosfery, ani dlaczego wszędzie jest tylko piach i kamienie. Nie jestem w stanie wyciągnąć jakichkolwiek wniosków z przemierzania piaszczystych wydm tego miejsca. Nie wiem na co zwracać uwagę i czego szukać. Jak już mówiłem, nie jestem naukowcem, ale zostałem tu zesłany. Moją rolą jest odbyć wyrok i zostać królikiem doświadczalnym. Mogłem trafić do więzienia na wiele lat, albo wystąpić na ochotnika do tej misji. Federacja robi tak już od ładnych paru lat. To znaczy… od ładnych paru lat z mojej perspektywy, kiedy byłem jeszcze na rodzimej planecie, zanim trafiłem do hibernacji w podróży kosmicznej. Teraz mogło upłynąć znacznie więcej czasu. Kilka dekad? Jedno stulecie? Nie wiem. To nie ma większego znaczenia, ponieważ z mojej perspektywy cał...

Anomalia w statku kosmicznym Atena

Gdy tylko doktor Kelly postradał zmysły i zaczął mordować wszystkich mieszkańców habitatu, wiedziałem co muszę zrobić. Ubrałem skafander i wyruszyłem w podróż w nieznane. Lepsze to, niż bycie zaszlachtowanym przez obłąkańca. Do tej pory tylko Kelly wyruszał na regularne misje badawcze poza habitat, podczas których mógł być narażony na kontakt z wędrującą energią. Wiedzieliśmy o jej istnieniu i byliśmy ciekawi jej pochodzenia oraz wpływu na ludzki umysł. Mimo tego, podjęte przez nas ryzyko było całkowicie zbędne. Niestety zrozumiałem to stanowczo za późno. Prawda jest taka, że nie powinniśmy byli wysyłać żadnych ludzi poza habitat, w chwili gdy odczyty wskazywały na obecność wędrującej energii. Nasza skromna misja naukowa po prostu nie była do tego odpowiednio przygotowana. Teraz znajduję się na bezkresnej pustyni i zmierzam przed siebie. Moim jedynym celem jest pewna śmierć na powierzchni obcej planety, która zafascynowała mnie do tego stopnia, że pozwoliłem sobie na złamanie podstaw...

Chwila zapomnienia

Miecz w dłoń i do boju. Naprawdę myślałem, że to będzie takie proste. Wyobraziłem sobie, że ruszę przed siebie i zacznę zgładzać moich wrogów, jeden po drugim. Niestety rzeczywistość brutalnie zweryfikowała moje oczekiwania. Zostałem zraniony i schwytany do niewoli. Teraz leżę na zimnym kamieniu, w samym sercu podziemnego lochu, gdzie jedynym źródłem światła są oszczędnie rozmieszczone pochodnie na ścianach. Mam dużo czasu na przemyślenia, więc zastanawiam się między innymi nad tym, czy cała ta wojna ma jakikolwiek sens? Jakie to ma znaczenie kto wygra a kto przegra, skoro ostatecznie chodzi jedynie o napełnienie kieszeni jednego z panujących władców. Tacy prości ludzie jak ja, mają swoje własne zmartwienia, które ostatecznie nikogo nie obchodzą. Przykładowo, leżę w ciemnym lochu i oczekuję na dzisiejszą walkę, ponieważ strażnicy wymyślili sobie, że będą organizować potyczki między więźniami. Dlaczego to robią? Bo mogą. Bo nasz los nikogo nie obchodzi. Bo jestem jednym z wielu anonimow...