Przejdź do głównej zawartości

Tydzień na obcej planecie

Wpis do dziennika: lądowanie.

Zostałem zrzucony na planetę B-88-G-62. Lądownik wyposażono w zapasy oraz aparaturę do utrzymania mnie przy życiu na okres tygodnia. Nie jestem naukowcem. Nie umiem przeprowadzać żadnych badań, nie wiem jaki jest skład atmosfery, ani dlaczego wszędzie jest tylko piach i kamienie. Nie jestem w stanie wyciągnąć jakichkolwiek wniosków z przemierzania piaszczystych wydm tego miejsca. Nie wiem na co zwracać uwagę i czego szukać. Jak już mówiłem, nie jestem naukowcem, ale zostałem tu zesłany. Moją rolą jest odbyć wyrok i zostać królikiem doświadczalnym. Mogłem trafić do więzienia na wiele lat, albo wystąpić na ochotnika do tej misji. Federacja robi tak już od ładnych paru lat. To znaczy… od ładnych paru lat z mojej perspektywy, kiedy byłem jeszcze na rodzimej planecie, zanim trafiłem do hibernacji w podróży kosmicznej. Teraz mogło upłynąć znacznie więcej czasu. Kilka dekad? Jedno stulecie? Nie wiem. To nie ma większego znaczenia, ponieważ z mojej perspektywy całość potrwa zaledwie tydzień, a potem znowu trafię do hibernacji. No chyba, że mam pecha i planeta jest jedną z niemożliwych do skolonizowania, bo zasiedlili ją oni. 

Wpis do dziennika: wszystko wygląda w porządku.

W moim pierwszym wpisie nie zdążyłem wyjaśnić, że do prawidłowego zweryfikowania planety pod kątem możliwości do skolonizowania, niezbędne będzie wysłanie tam żywego człowieka. Może nie tyczy się to wszystkich miejsc, ale z pewnością tych znajdujących się bliżej centrum Drogi Mlecznej. Takie planety mogą być zasiedlone przez nich, a wtedy trzeba je porzucić, omijać z daleka i nigdy na nich nie lądować. W przypadku mojej misji, wszystkie badania naukowe są wykonywane przez garstkę robotów, które rozpoczęły swoje prace tuż po lądowaniu. Do mnie należy przeżycie tygodnia. Sama obecność żywego organizmu może sprowokować ich do działania. Prawdopodobieństwo tego, że tu są, nie jest aż tak wysokie, więc nie mam większych obaw o swoje życie. Odsłużę wyrok w tydzień, a potem wracam do domu.

Wpis do dziennika: to pewnie wiatr.

Dzisiaj wybrałem się na spacer po wydmach. Dali mi tu specjalny kombinezon i moim obowiązkiem jest wyjść parę razy na powierzchnię planety, żeby opuścić bezpieczeństwo lądownika. Jak to w ogóle brzmi? Bezpieczeństwo lądownika… przecież tu wszędzie jest bezpiecznie. Pochodziłem trochę i nie zauważyłem niczego nietypowego. Miejsce wydaje się być martwe, tylko ten jeden raz… coś zwróciło moją uwagę, ale nie do końca jestem w stanie to wyjaśnić. Na pewno nie czułem się w żaden sposób zagrożony, po prostu pomyślałem, że warto będzie to odnotować. Szedłem po piaszczystej powierzchni, patrzyłem się pod nogi i zauważyłem, że tak naprawdę nie zostawiam żadnych śladów. Obejrzałem się za siebie i na piachu nie było moich odcisków stóp. Dziwne, prawda? Wcześniej nic takiego się nie działo, ale dzisiaj nie było moich śladów. Po prostu ich tam nie było.

Wpis do dziennika: zabawne.

To musi być samotność, bo po takim czasie całkowita izolacja od ludzi musi mieć jakieś skutki uboczne, prawda? Wydawało mi się, że od kiedy tu jestem, każdego dnia zużywałem trzy racje żywnościowe. Nie więcej, nie mniej, tylko trzy. Trzy racje przysługiwały mi na dzień i tyle jadłem każdego dnia ziemskiego. Dwadzieścia cztery godziny to jeden dzień, a ja o tym pamiętam. Ile tu spędziłem? Przebywam tu od osiemdziesięciu czterech godzin, więc dlaczego ani jedna racja nie została jeszcze zużyta? Dlaczego wszystkie są zabezpieczone i całkowicie nietknięte? Przecież one są nowe, nieotwierane. Przypominam, że ja tu spędziłem osiemdziesiąt cztery godziny, więc co niby jadłem przez ten cały czas? Zabawne, prawda? Później to zbadam, bo teraz idę na kolejny spacer po wydmach. Muszę czymś zając myśli.

Wpis do dziennika: co jeszcze?

Wydmy, nietknięte posiłki, ślady krwi na moim skafandrze, nocne zwidy. Co jeszcze? Dzisiejszej nocy otworzyłem na chwilę oczy i widziałem, że coś się na mnie patrzy. Co prawda stało na zewnątrz, poza lądownikiem, ale zaglądało tu do środka przez jedno z okienek. Może jednak oni tu są? A może po prostu tracę rozum? A może jedno i drugie. Podobno mogą nieźle namieszać w głowie przed zabiciem swojej ofiary.

Wpis do dziennika: czuję się bezpiecznie.

Myśl o tym, że oni tu są, już mnie porzuciła. Czuję się bezpiecznie. Dzisiaj wychodzę na ostatni spacer. Dla odmiany postanowiłem, że zrobię to po zmierzchu, ponieważ światło tutejszej gwiazdy zaczęło podrażniać moje oczy. Wyłączyłem systemy podtrzymywania życia, żeby zaoszczędzić energię w lądowniku. Mam na sobie skafander, więc i tak nie jest mi to do niczego potrzebne. Postanowiłem, że udam się w kierunku śladów. Czuję, że ta podróż będzie długa, ale udam się w kierunku śladów pozostawionych na piasku. Ja nie zostawiam żadnych śladów, ale ktoś inny je zostawia. Zastanawiałem się cały dzień i nawet teraz, kiedy zapadła już noc, po prostu zastanawiam się kto zostawia te ślady? Dlaczego mój skafander jest pokryty krwią? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi, aż zaczęło mnie to bawić. To po prostu trochę zabawne, prawda? Wychodzę. Pora sprawdzić te ślady na wydmach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Magowie przyszłości

Noc była jeszcze młoda i wiedziałem, że spotkam tu jednego z dilerów. Tuż pod niebieskim neonem dostrzegłem osobnika przypominającego jaszczurkę. To znak rozpoznawczy członków gangu reptilian, którzy dokonują tego typu modyfikacji ciała. Ten konkretny okaz miał skórę pokrytą łuskami, pionowe źrenice, a do tego jeszcze kolce wystające z łepetyny. –  Tyle wysiłku, żeby wyglądać jak klaun. –  Co powiedziałeś? – zapytał podirytowany jaszczurolud. Stanąłem tuż przed nim, zdjąłem kaptur i tym samym pozwoliłem zobaczyć, że niemal cała moja głowa jest pokryta metalowymi wszczepami, płytami ochronnymi oraz okazjonalnie wystającymi kablami. – Powiedziałem, że po tak obszernych modyfikacjach ciała jesteśmy skazani na czerwoną burzę. Masz trochę? – Co jest kurwa?! Przecież jesteś jednym z magów. Nie rozmawiam z czarodziejskimi pomiotami. Precz mi stąd, bo jak ci... Złapałem go za gardło i lekko uniosłem. Moja mechaniczna ręka była w stanie miażdżyć głazy, więc chwila nieuwagi mogła sprawić, że z j

Cyberpunk i demony

Zostałem zaprowadzony do ciemnej piwnicy. Wejście w podłodze było ukryte pod beczką wina, co uznałem za mało wyrafinowaną metodę maskującą, lecz gdyby się nad tym zastanowić… Bezpieczeństwo Baelena miało być zagwarantowane głównie za sprawą faktu, iż nikt normalny nie udaje się w tą dzielnicę bez wyraźnego zaproszenia jednego z przedstawicieli przestępczego światka. Innymi słowy większość nieproszonych gości zadających zbyt wiele pytań po prostu znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Pierwsza część opowiadania: Świat przepełniony magią . Mój przewodnik opuścił mnie bez słowa, co gorsza zamykając za sobą wejście. Teraz stałem samotnie w całkowitych ciemnościach i zastanawiałem się, czy ktoś ponownie spróbuje mnie zabić, być może tym razem odnosząc sukces. Wtedy usłyszałem jego głos. Brzmiał mniej więcej tak jak to sobie wyobrażałem, jakby został wygenerowany przez maszynę, jakiś syntezator, czy coś w ten deseń. - Każdy kto wyrywa mnie z cyberprzestrzeni bez dobrego powodu, ewent