Dało się wyczuć wszechobecny przyjemny chłód. Miejsce to było położone w górzystych terenach, gdzie drzewa tworzyły gęsty labirynt i sprawiały, że człowiek mógł poczuć się odcięty od reszty świata. Panowała tu niemal idealna cisza, przerywana jedynie przez szmer pobliskiego strumyka. Kamienie i zwalone pnie były pokryte zielonym mchem, który stopniowo poszerzał swoje wpływy i zajmował coraz więcej powierzchni. Wszystko to wprowadzało wręcz w hipnotyczny stan odprężenia, ale coś delikatnie zaburzało tę kojącą harmonię i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Brakowało śpiewu ptaków, a podczas spaceru po okolicy, można było odczuć na sobie czyjeś spojrzenie. Trudno to dokładnie opisać, ale miejsce zachwycało swoim pięknem, a po chwili przyprawiało o dreszcze. Niestety pech chciał, że zabłądziłem i nie potrafiłem znaleźć drogi powrotnej, w związku z czym zostałem zmuszony do rozbicia tymczasowego obozu. Zaczęło się ściemniać, a marsz po zmroku był czymś, czego zdecydowanie wolałem uniknąć, dlatego zebrałem odrobinę suchego drewna, rozpaliłem ognisko i wygodnie się rozsiadłem. Jednoosobowy namiot był już rozbity, a moją głowę zdominowały myśli o konserwie z tuńczykiem w oleju roślinnym. Zajadałem się kolacją, gdy nagle usłyszałem przedziwny wrzask, dochodzący z oddali. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem i nie byłem w stanie przypisać tego do żadnych znanych mi zwierząt. Po chwili odgłos powrócił ze zdwojoną siłą, a jego źródło, jakby znajdowało się bliżej mnie. Zlękłem się niemiłosiernie i nawet upuściłem spożywany posiłek. Przerażony stanąłem na baczność i zacząłem się rozglądać, ale w tym mroku nie dało się niczego dostrzec. Gdyby nie to, że po drugim razie wrzaski ucichły, chyba bym dosłownie stamtąd uciekł. Przekonałem samego siebie, że nie powinienem ulegać paranoi i najlepiej będzie zaczekać na świt. Po dokończeniu kolacji przyszła pora na sen. Ognisko tliło się słabym płomieniem i już lekko przygasało, a ja skryłem się we wnętrzu namiotu. Byłem tak zmęczony, że udało mi się w miarę szybko zasnąć. Teraz wiem, że to był błąd. Trzeba było stamtąd uciekać, kiedy tylko usłyszałem podejrzane dźwięki. W samym środku nocy rozpadał się deszcz, a ja obudziłem się dopiero wtedy, gdy coś zaczęło łazić wokół mojego namiotu. Słyszałem jak istota o wielkich rozmiarach, zanurza swoje stopy w błotnistej ziemi i ciężko oddycha. Poczułem się całkowicie sparaliżowany przez strach i nie chciałem wychodzić na zewnątrz. Wtedy to coś zaczęło jakby mówić, komunikować się z inną bestią, która musiała stać kawałek dalej. Słyszane przeze mnie dźwięki przypominały słowa, lecz zupełnie obcego pochodzenia, jakby należały do jakiejś zaginionej cywilizacji. Sam głos tej istoty wydawał się nienaturalny, zmutowany, wzbudzający głęboki niepokój. Kiedy skończyła mówić, ponownie zaczęła łazić w okolicy namiotu. Słyszałem jak stawia kroki i jak ciężko dyszy, co sprawiło, że zlałem się zimnym potem. Krytyczny moment nastąpił wtedy, gdy to coś zaczęło jeździć łapą po materiale, aż w końcu jeden ze szponów przebił się na wylot i ujrzałem jak znajduje się tuż przy mojej twarzy. Nie wytrzymałem i szybko odsunąłem się na drugą stronę, a chwilę po tym bestia przebiła się już całą łapą. Właśnie wtedy panika przejęła nade mną kontrolę i chwyciłem za rozkładany nóż, przeciąłem materiał, po czym wybiegłem. Pędziłem co tchu, ale podłoże było bardzo nierówne i praktycznie nic nie widziałem, więc już po chwili się potknąłem. Musiałem o coś uderzyć głową, ponieważ straciłem przytomność. Ocknąłem się dopiero nad ranem i uznałbym, że miałem zły sen, gdyby nie to, że towarzyszył mi ból głowy oraz pleców. Jak się potem okazało, miałem rozcięte ubrania, a na skórze pleców wycięto mi tajemnicze symbole. Każdy milimetr został pokryty przedziwnymi znakami obcego pochodzenia. W końcu udało mi się jakoś wrócić do okolicznej wioski, gdzie otrzymałem pomoc. Miejscowi zaczęli wyjaśniać, że te lasy nie są dla obcych i lepiej w nich nie przebywać po zmroku. Być może mi w to nie uwierzycie, ale w pewnej chwili ich spojrzenia okazały się bardziej przerażające od tego, co spotkało mnie w górach. Gdyby mnie ktoś pytał o zdanie, to z całą tą wioską jest coś nie tak. Pozornie jej mieszkańcy mogą się wydawać normalni, ale wystarczy zostać chwilę dłużej i da się wyczuć, że skrywają jakąś ponurą tajemnicę. Zwiałem stamtąd jeszcze tego samego dnia i nigdy nie planuję tam wracać. Wam też odradzam odwiedzania tamtych stron.
Gdy tylko doktor Kelly postradał zmysły i zaczął mordować wszystkich mieszkańców habitatu, wiedziałem co muszę zrobić. Ubrałem skafander i wyruszyłem w podróż w nieznane. Lepsze to, niż bycie zaszlachtowanym przez obłąkańca. Do tej pory tylko Kelly wyruszał na regularne misje badawcze poza habitat, podczas których mógł być narażony na kontakt z wędrującą energią. Wiedzieliśmy o jej istnieniu i byliśmy ciekawi jej pochodzenia oraz wpływu na ludzki umysł. Mimo tego, podjęte przez nas ryzyko było całkowicie zbędne. Niestety zrozumiałem to stanowczo za późno. Prawda jest taka, że nie powinniśmy byli wysyłać żadnych ludzi poza habitat, w chwili gdy odczyty wskazywały na obecność wędrującej energii. Nasza skromna misja naukowa po prostu nie była do tego odpowiednio przygotowana. Teraz znajduję się na bezkresnej pustyni i zmierzam przed siebie. Moim jedynym celem jest pewna śmierć na powierzchni obcej planety, która zafascynowała mnie do tego stopnia, że pozwoliłem sobie na złamanie podstaw...
Komentarze
Prześlij komentarz